Ciagłość absolutna
March 15, 2020•419 words
300
300 dni temu zacząłem pisać. Odblokowałem się. Moje myśli nie były już tylko moje. Były na wolności, w internecie, dostępne dla wszystkich.
Na początku było to bardzo uwalniające. Czułem, jakby ze mnie wychodziło wszystko. To uczucie lekkości, beztroskiego tworzenia i konstruowania jakiegoś dzieła. Piękne i wolne dni lata pozwalały na pisanie bez zobowiązań, kiedy i gdzie tylko chciałem.
Potem przyszedł czas trudności. Wróciłem do codziennego życia - tego, które pełne jest pędu, szybkości, takiej niedokładności i chaosu. Bywały dni, gdy nie mogłem wydusić z siebie ani jednego słowa. Tym bardziej całego postu. Ale jakoś brnąłem. Zasada to zasada. Nawyk to nawyk. Albo się go trzymasz albo zostajesz z tyłu. Cała machina, cała tożsamość może się wtedy rozpaść. Więc idziesz dalej, bo to wydaje się jedyną słuszną drogą.
Ten blog definiuje mnie jako osobę. Mimo tego, że w porównaniu do innych rzeczy, jakie robię w życiu, nie poświęcam nad nim jakoś ogromnie dużej ilości czasu, to wciąż jest on kluczową częścią mnie. Bo w końcu piszę tutaj o sobie. Każdy temat jest bezpośrednio powiązany z jakąś sytuacją, jakąś emocją, jakimś spotkaniem. Nawet, gdy piszę ogólnikowo, to zawsze zostało to zainspirowane czymś we mnie lub dookoła mnie.
Widać tutaj moje brudy - to, z czym nie mogę sobie poradzić, to, z czym w jakiś sposób walczę. Widać, na czego punkcie szaleję i kim chcę być. Można się naprawdę wiele o mnie dowiedzieć z tego bloga.
A z drugiej strony większość z tych myśli ma zastosowanie do wszystkich. Wiele osób mówiło mi jak to adekwatne i “w punkt” są moje obserwacje. I jak bardzo są wdzięczni za poruszenie ich. Może taka już jest moja rola? Obserwatora? Krytyka? Szukającego problemów do rozwiązania? Szukającego rozwiązań?
Jestem w trakcie przenoszenia tego bloga z jednej platformy do drugiej - przy okazji czytam sobie stare posty, dzień po dniu. Przypominają mi się momenty, w których je pisałem. O, tego pisałem o 23 w lesie podczas wielkiej ulewy albo tego pisałem w autobusie, tego dnia w październiku, gdy wsiadłem wyjątkowo przystanek wcześniej. Oprócz miejsca i czasu, z każdym wpisem połączona jest jakaś emocja. Jakieś odczucie. Wiele z nich jest pięknych i ciepłych, wiele z nich trudnych i dołujących. Ale to jest chyba po prostu życie, nie?
No i tak sobie będę szedł, mozolnie, dzień po dniu, dalej. Pewnie kiedyś się potknę i przestanę pisać codziennie. Przynajmniej zapamiętam tego bloga jako jedną z najlepszych rzeczy, jaką w życiu robiłem. Najpiękniejszą rzecz, jaką mogłem sam dla siebie zrobić.
Więc, do zobaczenia, ahoj! Do końca świata i jeden wpis dłużej!